„Królikula. Kicająca groza” – Deborah i James Howe 📙
Swego czasu natknęłam się na wydawnictwo Nowa Baśń, którego książki są wydawane głównie dla dzieci oraz młodzieży. Jakoże jedną nogą jestem jeszcze w drugiej grupie wiekowej, przychodzę na ratunek wszystkim rodzicom, którzy szukają książek dla swoich pociech. Oczywiście do przeczytania zachęcam również osoby spoza wyznaczonego przeze mnie wieku, co kto lubi. Wszystko dla każdego, byleby podtrzymać rynek czytelniczy w Polsce. Zapraszam!
Od razu na wstępie postu informuję, że na pewno pojawi się jeszcze w niedalekiej przyszłości wpis o „Wróć do mnie” również z wydawnictwa Nowa Baśń, której okładka, jak w przypadku Królikuli jest OBŁĘDNIE PIĘKNA i zdecydowanie łapie się na niej oko. Nie wspominając o grzbietach, które są chyba najładniejszymi grzbietami, jakie mam na swoich półkach.
Przechodząc do samej treści.
W książce „Królikula Kicająca Groza” autorstwa Deborah i Jamesa Howe znajdziemy
historię pisaną z perspektywy psa Harolda, który sądząc po ilustracjach jest Spanielem, ale nie jestem w 100% pewna (w książce nie ma informacji o rasie psa).
Nie jest on jedynym zwierzakiem w domu Państwa Monroe, gdyż pod swoim dachem
wychowują również kota Czesława. Pewnego dnia w domu pojawia się mała
tajemnicza kulka, zawinięta w ręcznik. W niej znajduję się królik, który od
razu nie przypada Czesławowi do gustu. Doprowadza to do tego, że chce on za
wszelką cenę pozbyć się go z domu, jednakże czy mu się to uda?.
7,5/10
Początkowo obawiałam się czytać książkę z perspektywy „nie ludzkiej”. Obawa brała się głównie z tego, że nie chciałam sięgać po książkę z pewnego rodzaju uprzedzeniem, które tylko odbierałoby mi radość z czytania. Czułam się bardzo nieswojo, co z czasem zanikało, gdyż styl dostosowany bardzo dobrze do dzieci, nie wprowadza chaosu, ani zbędnego zamieszania. „Królikula” to na pewno książka, po którą mogą sięgać rodzice bez wątpienia, chyba że obawiają się wątku wampira, za którego początkowo brany jest królik. Polega on na tym, że nowy zwierzak wypijał z warzyw sok, dlatego Czesław zaczął mówić na niego „wampir”. Sama zastanawiam się czy chciałabym, aby moje dziecko czytało książkę z wątkiem wampira, tak „modnym”* w tym czasie. W kwoli wyjaśnienia książka nie jest brutalna, mroczna, ani nie znajdziemy w niej ciężkich zdań, czy wątków. Bardzo łatwo można by porównać ją do filmu „Hotel Transylwania” – nie jest to zły, mroczny film, jednakże posiada on swój klimat, który nie jest również za wesoły i tęczowy.
Kolejnym powodem, dla którego warto przeczytać książkę (lub chociażby wziąć ją w dłonie), są ilustracje, które znajdziemy w środku. To obrazki wykonane (bodajże) metodą lineart, które bardzo fajnie obrazują sceny w książce, które i tak są bardzo dobrze obrazowane przez autorów. Sama muszę przyznać, że historię pochłonęłam w około 1,5 h i okazała się całkiem przyzwoitą i wciągającą jak na swój gatunek literaturą.
*-
nawiązanie do sytuacji korona wirusa (COVID-19)